Pisanie pracy magisterskiej samemu

Ostatnio przeglądałem wpisy na forum traktującym o pisaniu prac i jeden z wpisów zwrócił moją uwagę – http://pisanie.prac.com.pl/viewtopic.php?f=5&t=27&p=234#p234

Interesujące w tym jest to, że praca magisterska, czy licencjacka z założenia nie powinna być pisana samodzielnie. Powinna być pisana razem z promotorem. Pomocą powinni również służyć inni pracownicy naukowi uczelni. Niesamodzielność pisania pracy dyplomowej jest wpisana w genezę powstania tego tworu, w jej cele i funkcje.

Wychodząc z tego założenia, gdy promotor nie spełnia swoich funkcji, gdy nie pomagają pracownicy naukowi uczelni i zastępują ich inni – serwisy zajmujące się zawodowo pomocą w pisaniu prac – to dochodzimy do wniosku, że świat nie jest taki czarno-biały i serwisy te są be. Nie są be. Patrząc na to z tej strony, to w pożyteczny sposób wypełniają one powstałą lukę.

Kierownicy, czy korektorzy?

Moim zdaniem, ani to, ani to. Ani tacy, ani tacy. Oczywiście, mowa o promotorach. Powinni być kierownikami projektu pod nazwą praca magisterska, czy jego korektorami? Powinni mówić, co magistrant ma robić i kierować jego poczynaniami, czy tylko poprawiać to, co napisze i mówić, gdzie zrobił błąd? Nie ma złotej reguły. Wszystko zależy od sytuacji i co najważniejsze – od magistrantów. Jak się trafi maminsynek, który kroku nie zrobi bez pytania, to trudno będzie poprawić coś, cokolwiek bez pokierowania jego krokami. Z kolei, gdy trafimy na pełnego pomysłów zapaleńca, który płodzi sto stron na tydzień, to pozwólmy mu się realizować – tylko troszkę korygując jego ruchy, ale tak, aby nawet nie zauważył, że je korygujemy, tak, aby myślał, że sam doszedł do właściwych wniosków.

Jakaś konkluzja? Tak. Promotor powinien być elastyczny i inteligentny, powinien umieć pokierować maminsynkiem i wskazać błędy A niestety, z mojego doświadczenia, jak już zresztą pisałem, mnóstwo promotorów to idioci. Z naszą nauką (szkolnictwem wyższym) nie jest najlepiej.

Nie każdy musi być magistrem

Wydaje się, że to prawda od dawien dawna znana, nie odkrywam tutaj Ameryki i w ogóle po co to piszę? Ano piszę to dlatego, że aby być magistrem, to trzeba w końcu tę pracę magisterską napisać, a nasz blog właśnie o tym jest. O pisaniu prac magisterskich.

Co zrobić, gdy ktoś jest doskonałym matematykiem, a poprawnie zdania po polsku nie umie sklecić? Jakoś udało mu się przebrnąć przez liceum, czy technikum, ale nie ma szans, żeby napisał pracę magisterską. Mamy mu powiedzieć „nie każdy musi być magistrem”? No, nie, nie możemy mu tak powiedzieć, bo jeśli nie będzie magistrem, to nie będzie i matematykiem. Nie będzie mógł na przykład nauczać matematyki w szkole, bo tam jest wymagany właśnie ten tytuł. I tam i owam – wszędzie jest wymagany – jeśli ktoś nie jest przynajmniej magistrem matematyki, to nie jest matematykiem w ogóle.

Po co ten przykład? Ano po to, że nasz system prawny ma wiele luk, jest w nim wiele błędów. Na nasze obywateli szczęście system prawny,  to nie system społeczny – a ten sam potrafi się obronić, sam naprawić. Serwisy oferujące pomoc w pisaniu prac nie działają w ramach systemu prawnego (przez ten próbują być zwalczane – znajomy, o którym już pisałem miał z tej okazji prokuratorskie zarzuty). Serwisy oferujące pomoc w pisaniu prac działają jednak w ramach systemu społecznego i dzięki temu taki genialny matematyk może uzyskać pomoc w napisaniu pracy magisterskiej i dalej rozwijać swoje umiejętności, zdolności.

Serwisy oferujące pomoc w pisaniu prac naprawiają pewien błąd systemu prawnego. Nie należy z nimi walczyć. Raczej powinno się naprawić system – a wtedy one znikną same. Przykład matematyka jest dość obrazowy (i dlatego go tu wykorzystałem), ale raczej rzadko spotykany. Ten błąd systemu prawnego ogólnie polega na tym, że ludzie współcześni coraz bardziej tracą umiejętność przelewania swoich słów, myśli na papier – techniki mulimedialne powoli wypierają tradycyjne słowo pisane – stąd i ludzie przestają potrzebować kształcić w sobie te umiejętności. Dlatego należałoby zmienić wymagania dotyczące uzyskiwania tytułu magisterskiego – dostosować do zmieniającego się świata.

Rola promotora

To temat dość wrażliwy, bo co innego teoria, ideały, a co innego rzeczywistość. Jak trafisz na ambitnych i chłonnych wiedzy studentów, to możesz realizować ideały. A jak trafisz na studentów, którym zależy tylko na papierku i w dodatku jeszcze to jełopy, to te swoje ideały możesz schować do kieszeni. Musisz wtedy przygotować listę tematów, z których jełopy sobie coś wybiorą… Drugim z moich wytłumaczeń dlaczego niektórzy promotorzy uparcie nazywają plan pracy spisem treści (pierwsze wytłumaczenie, to to, że są idiotami) jest takie, że łatwiej jest jełopom, którzy się im trafią wytłumaczyć, co ci mają przygotować. Książki mają spis treści, więc taki jełop może sobie wyobrazić o co chodzi, a planu pewnie w życiu na oczy nie widział, a jak widział, to nie pamięta. Jak nie możesz realizować ideałów, to lepiej się wtedy posługuj dość prostym językiem, tak, jakbyś rozmawiał z dzieckiem. A i tak może być problem. Bez zdolności pedagogicznych jełopom może być trudno wytłumaczyć nawet różnicę między ibidem, a op. cit. Spuśćmy kurtynę milczenia. Jaka powinna być rola promotora, gdy trafią mu się ambitni i chłonni wiedzy studenci? O tym w którymś z kolejnych wpisów.

Programy antyplagiatowe

Dobrodziejstwo techniki, które wyręcza promotorów w czytaniu prac. Generalnie i tak ich nie czytali, ale teraz dodatkowo mają alibi. Przepuszczają pracę przez program antyplagiatowy (albo raczej ktoś za nich to zrobi, najczęściej w sekretariacie) i nikt już im nie zarzuci, że nie dopilnowali studenta. Alibi doskonałe.

Wspominałem już o swoim znajomym piszącym prace. No, więc, znał on (choć nie osobiście) tych promotorów od podszewki. Byli promotorzy rekordziści, wykładający na kilku uczelniach i mający rocznie kilkuset magistrantów – szczególnie właśnie taki jeden rekordzista zapadł mu w pamięć – którego nazwiska wolałby, żeby nie wymieniać. Sprawiał wrażenie bardzo skrupulatnego, zaznaczał mnóstwo rzeczy do poprawienia w pracy (później nawet już miał asystentów od zaznaczania uwag) i magistranci bali się u niego pisać prace, ale cóż, często nie mieli wyjścia, musieli. Więc ci studenci zapisywali się na jego seminarium i gremialnie zgłaszali się do mojego znajomego – poddawali się już na wstępie, zlecając pisanie komuś innemu. Mój znajomy obsłużył w ciągu kilku lat z pół setki magistrantów tego promotora. Okazało się, że poprawki tego promotora nie dotyczą treści pracy, one wszystkie dotyczyły formy. Dla tego promotora ważna była wielkość czcionki, odstępów między wierszami, ale nie treść pracy. A w tamtych czasach dla większości ludzi to był poważny problem, nie za bardzo znali się na komputerze, a co dopiero na skomplikowanym edytorze tekstu. A promotor ten lubił takie efekty graficzne, które w tamtym Wordzie (Word 97) były trudne do wykonania nawet dla eksperta. Życzył sobie na przykład, żeby „Rozdział pierwszy.” (właśnie tak pisany – i drugi i trzeci rozdział, oczywiście, również) był wyśrodkowany, a w drugiej linii pod spodem był tytuł tego rozdziału wyrównany do lewej. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że miał być to w dodatku jeden nagłówek. Rzecz w ówczesnym Wordzie nie do zrobienia, bo żeby przenieść coś w nagłówku do drugiej linii trzeba było wstawić twardą spację, a gdy się ją wstawiło, to i pierwsza i druga linia musiały być wyrównane w ten sam sposób. Męczył w ten sposób mnóstwo ludzi. Ale tak, jak pisałem wszystkie jego uwagi dotyczyły formy pracy, a nie treści. Znajomy w ramach eksperymentu w jednej z prac umieścił tyle bzdur, że specjalista w danej dziedzinie nie mógłby chyba wyjść z szoku. Tutaj wszystko przeszło.

Był też inny promotor, też uważany za piłę. Zawsze miał trzy sesje poważnych poprawek, z którymi magistranci zwyczajnie sobie nie radzili. Zawsze pierwsza poprawa polegała na całkowitym przemodelowaniu pracy, generalnie według uwag pół pracy trzeba było napisać od nowa. Zrobione. Dobrze, ok, ale po tym napisaniu połowy pracy od nowa przychodziła druga sesja poprawek. I co? I nadal było źle – chociaż było zrobione dokładnie według uwag promotora. Ok, klient płaci, poprawki się wprowadza. Na koniec przychodziła trzecia sesja poprawek – tak samo drastycznie zmieniająca pracę, jak dwie pierwsze, ale, jak zauważył mój znajomy – w kierunku pierwotnej wersji pracy. Po dwukrotnym napisaniu pracy od nowa wraca się do pierwotnej wersji. I co stwierdził mój znajomy ekspert? Co z kolejnym biednym magistrantem tego promotora zrobił? Kazał mu oddać pracę bez wprowadzania poprawek. Promotor się nie zorientował, nakazał drugą sesję poprawek, znowu wrócił do niego wersja niepoprawiona, nakazał trzecią sesję poprawek, sytuacja się powtórzyła i zaliczył pracę na piątkę. Taką ten promotor miał metodę, a na każdą metodę są sposoby.

Promotorzy nie czytają prac. Oczywiście, zdarzy się taki co przeczyta, ale to wyjątek. Promotorzy co najwyżej prace przeglądają.

Program jednak jest genialny i bardzo pożyteczny (nie będę tu wymieniać nazwy, żeby nie robić reklamy). Na początku miał bardzo wiele wad – śledzę jego ewolucję od powstania – przez krótki okres dało się go na przykład w bardzo prosty sposób oszukać dając dwa odstępy (dwie spacje) między wyrazami zamiast jednego (wystarczyło z automatu zamienić jedną spację na dwie w całym tekście). Tę wadę jednak szybko usunięto. Były też inne, na przykład program zaznaczał jako plagiat sformułowania dość potocznie używane, gdy napisało się przykładowo „jak to drzewiej w Polsce bywało”, to już według programu robiło się plagiat. Dzisiaj większość tych wad usunięto, są cztery współczynniki podobieństwa, każde dotyczące czego innego. Z takiego raportu dzisiaj naprawdę dużo o pracy można się dowiedzieć. Oczywiście, przeglądając, czytając ten raport, a nie patrząc tylko na wykazane na pierwszej stronie procenty. Niestety, promotor, to istota leniwa (stąd też wybrał taką, a nie inną pracę, pewnie uważa, że jest od myślenia, a nie roboty), jak dawniej nie czytał prac, tak teraz nie czyta raportów, procenty muszą mu się tylko zgadzać.

Jednak o planie pracy

Kilkanaście dni temu pisałem, że plan pracy to rzecz tak prosta i sztampowa, że nie chce mi się o niej pisać. Nadal tak uważam, ale może wyjaśnię, dlaczego tak uważam.

Znam człowieka, który od 2000 roku zajmuje się pisaniem prac dyplomowych na zlecenie. Tak pi razy drzwi napisał już razem ze swoimi pracownikami około pięciu tysięcy prac (muszę go kiedyś zachęcić do tego, aby spróbował policzyć dokładnie). Na początku, oczywiście, zaczynał sam. Swego czasu, kiedy nie były jeszcze tak rozpowszechnione programy antyplagiatowe (o programach antyplagiatowych napiszę może następnym razem), albo nawet jeszcze nie istniały, potrafił napisać w ciągu jednej doby trzy prace, pamiętam ten rekord, pracował cały dzień i całą noc – dwa licencjaty i jedna magisterka, w sumie ponad 200 stron. Te prace, dzisiaj, oczywiście, nie przeszłyby pozytywnie testu antyplagiatowego, ale wtedy nikt się tym nie przejmował. Ważne, żeby praca była dobra, na temat i napisana według zatwierdzonego planu klienta. A to, że jakieś akapity były generalnie bardzo do siebie podobne nie miało znaczenia. Nie to, że to były prace całkiem na zasadzie kopiuj wklej – o ile części teoretyczne wykazywały znamiona plagiatu, bo były tylko lekko przeredagowane (generalnie tylko te fragmenty, początki akapitów, gdzie wzrok ludzki „zawiesza” swoją uwagę – było to tak sprytnie zrobione, że promotorzy, którzy zazwyczaj nie czytają prac, a tylko przerzucają je wzrokiem nie zauważyliby podobieństw i nie wyłapaliby plagiatu; co innego program komputerowy), o tyle części praktyczne dotyczyły innych przedsiębiorstw i były pisane na podstawie ich rzeczywistych danych finansowych (oczywiście, też z zastosowanie jakieś sprytnej sztuczki, szablonu, aby ze zleceniami zdążyć na czas).

Wracając do planu pracy, bo o tym przecież zamierzałem pisać, najlepszą metodą w tych dawnych czasach było wziąć do ręki jakąkolwiek książkę dotyczącą danego tematu i na podstawie jej spisu treści ułożyć swój plan. Praca na 5 minut. Zostawia się trzy, cztery rozdziały, maksymalnie pięć, wyrzuca się to, co niepotrzebne i gotowe. Można też z takiej książki wziąć tylko część teoretyczną, a praktyczną ułożyć według sztampowego schematu z metodologią badań własnych i analizą wyników badań własnych.